
Rock’n’rollowy wieczór w Hydrozagadce należał do milszych momentów tego dopiero co rozpoczętego roku. Nic nie zawiodło – supporty zrobiły swoje, gwiazda miała przyjęcie owacyjne, nagłośnienie dało radę. Ludzi w cholerę, ale spokojnie można było dopchać się do sceny, cytrynówka buzowała w głowie. Żyć nie umierać…
Kvelertak, Truck Fighters, El Doom&The Dorn Electric, Hydrozagadka, 26.03
W ten apokaliptyczny wieczór w Hydrozagadce zebrał się całkiem niezły tłumek miłośników norweskiego napierania w języku rybki. Muszę w tym miejscu nadmienić, że klub z miesiąca na miesiąc staje się coraz bardziej kultowym miejscem. Pal sześć brzmienie, ale klimat i charakter tego lokalu powodują, że staje się jednym z kluczowych punktów na muzycznej mapie Warszawy. Dobra, dość kadzenia. Czas przejść do konkretów. Pierwszy zespół oczywiście padł ofiarą mojego lenistwa, jednym słowem – nie zdążyłem. Za to Truck Fighters sprawili miłą niespodziankę. Rock’n’rollowy koktajl wysokiej próby, tym bardziej, że trio to moja ulubiona konfiguracja. Koledzy dawali czadu, zgrabnie łącząc to, co nowe i nieco starsze w prostej, rockowej rąbance, jednocześnie popisując się w kilku miejscach całkiem zgrabnymi aranżami. Ktoś powiedział, że brzmienie było słabe. Było klarowne i może właśnie taki poziom głośności wystarczał? Ja w każdym razie byłem zadowolony, choć nie sądzę, żebym zapamiętał ten zespół na jakiś szczególnie długi czas.
Kvelertak. To już legenda (nie nadużywać!). Koncertowe zwierzęta, które – o dziwo – całkiem nieźle poradziły sobie z małą ilością miejsca na scenie. Przedsiębiorstwo funkcjonuje całkiem sprawnie na bardzo konkretnych zasadach. Z tyłu siedzi pałker, który może nie gra jakichś strasznych wygibasów, ale gwarantuje idealny fundament. Z trzech gitarzystów jeden zajmuje się smaczkami i pozostaje nieco na uboczu, reszta szaleje. Basista wygląda jak rasowy Norweg i pozostaje jeszcze wokal. A w zasadzie totalny
świr o wyglądzie średnio ogarniętego metalowca. Obcisłe gacie, spocony brzuch i posklejany potem długi wszarz. To co Erlend Hjelvik wyprawiał w Hydrozagadce to przykład frontmaństwa najwyższej próby. Latał, wrzeszczał, skakał a w szczytowym momencie rzucił się w publiczność, z której wygramolił się na umieszczony pod sufitem stelaż rzutnika i na nim, zwieszony do góry nogami, dalej wyrykiwał kolejne teksty. Było na co popatrzeć, a i posłuchać, bo zespół przejechał po wszystkich hiciorach, począwszy od tych z pierwszej płyty skończywszy na najlepszych momentach „Meir”. W zasadzie, jeśli nawet na płycie niektóre połączenia są dyskusyjne, o tyle na żywo wszystko brzmi organicznie spójnie. Zespół wykonał min „Mjød”, „Nekroskop” czy „Fossegrim”, zaś z nowości zapamiętałem „Månelyst”, prześwietny „Bruane Brenn” a na koniec, co było dla mnie oczywiste – „Kvelertak”.
Tu i ówdzie słychać, że twórczość Kvelertak jest dość krótkotrwałym kabaretem i hipsterką, jednak patrząc na wyczyny zespołu, zadałem sobie pytanie – a co nie jest kabaretem i chęcią popisania się? Jeśli przyjąć taką interpretację, Kvelertak realizuje zadanie w 100% i jest odpowiedzią na żywotne potrzeby społeczeństwa. Obserwując skaczące niczym małpy młode pokolenie, doszedłem do wniosku, że o to właśnie w tej bajce chodzi…
Arek Lerch
Zdjęcia: Janek Fronczak/Shades of Grey