
Nie wszystko jeszcze zostało powiedziane, skoro powstają takie płyty jak Rear Window warszawskiego trio Magnificent Muttley. Świeże, jednocześnie bazujące na sprawdzonych składnikach, doskonale zagrane, ale zachowujące odpowiednią dawkę luzu, pokombinowane z rewelacyjnym drajwem i wpadające w ucho, choć zgrzytliwe. Karawana sprzeczności wydaje się absurdalna, a jednak „Rear Window” stała się ciałem a nie zlepkiem marzeń red. Lercha.
Pozornie w muzyce rockowej wszystko powiedziano; było już i sterylnie i garażowo, w zasadzie dzisiaj trudno wyróżnić jakiś dominujący kierunek, po prostu – wszystkim wolno wszystko, każdy chwyt jest dozwolony. Uważny słuchacz wyszpera w tym pstrokatym towarzystwie coś dla siebie, choć płyt błyskotliwych jest oczywiście nieco mniej i tu trzeba już nieco pogrzebać. Warszawskie trio to nie debiutanci; mają na koncie płytę z 2012 roku i jedną ep-kę, a w tym roku popisali się kolejnym długograjem. Kontrowersyjna wg. niektórych metoda crowdfoundingu w ich przypadku zadziałała i „Rear Window” trafił do rąk słuchaczy nie tylko za sprawą bandcampa. Całe szczęście. Oczekiwanie rekompensuje zawartość, bo muzyka MM to wybuchowy i grany w rewelacyjnym stylu rebeliancki rock na światowym poziomie. Zespół unika przede wszystkim tzw. „jednorazowości” – praktycznie każde przesłuchanie odsłania nowe pomysły i poupychane gdzieś po kątach zagrywki. Jest w tym niemal hendrixowski luz, stąd w niektórych momentach blisko im do G.Wolf, jest motoryczna upierdliwość Queens Of The Stone Age, ale także nieco zgrzytliwych, hałaśliwych opiłków, które dodają płycie odpowiedniego zadziora i smaku.
Całość jest piekielnie dojrzała i wcale nie chodzi tu o fakt, że słychać w niektórych miejscach bluesowego ducha. Najbardziej tam, gdzie kłania się zblazowany Danzig, czyli np w „diablikowatym” „Hole” i świetnie zaaranżowanym „The Scent”. Zespół ma świadomość, że tworzenie muzyki zbyt jednorodnej nie wychodzi nikomu na dobre, dlatego miesza w niej różne składniki, doprawiając szczyptą noise rockowej luty („Get Off”) a nawet serwując leciutko zapętlone pomysły rodem z płyt GvsB („Fake Candy” promowane powyższym, mocnym klipem…). Wspomniana jednorodność jest na „Rear Window” realizowana za pomocą perkusji, która niczym klamra spina wszystkie numery, nadając płycie niesamowitej energii i polotu, że dla przykładu wymienię chociażby „Donnie” czy mocno queens’owy „Hound”. Z kolei fanatyków łamańców na pewno zadowolą nieco bardziej nerwowe fragmenty w rodzaju „Why Bother” czy „Hoax” z pięknymi zmianami groove. To oczywiście tylko pewne wątki, jakie pojawiają się na płycie, każdy sam musi posmakować tej mikstury by przekonać się o sile MM.
Talent zespołu objawia się niewątpliwie w tym, że potrafi dość błyskotliwie połączyć alternatywne granie z wyważoną dawką melodii, które nie zakłócają ani nie zmiękczają siły zespołowego przekazu. Być może nic z tej płyty nie trafi na listy rozgłośni radiowych, jednak muzyka jest na tyle charakterystyczna, że w tłumie raczej nie zginie. MM bardzo sprawnie balansuje między niemal klezmerską postawą (kulawy synonim profesjonalizmu) a niezalem, drażni i cieszy, czyli spełnia zadanie jakie mu powierzono, tym samym urastając do rangi jednego z ważniejszych, niezależnych, rockowych wydarzeń kończącego się roku. Zobaczymy co będzie dalej…
Arek Lerch