
Nie wiem, czy Mike Patton jest choćby świadom istnienia Brain Tentacles, ale pasowałby do tej załogi idealnie, a nawet bardzo by jej się przydał, i nieco podostrzył. Niby jest niebezpiecznie i na krawędzi, ale pewne granice przekroczone nie zostały, przez co dostajemy krążek, który – choć dziwaczny – da się słuchać. Szaleństwo kontrolowane, powiedzmy.
Ale od początku. Brain Tentacles to trio, w którego skład wchodzą: ciągle poszukujący Bruce Lamont z awangardowej grupy Yakuza, znany z Muncipal Waste perkusista Dave Witte oraz najbardziej anonimowy z tej trójki Aaron Dallison – basista i wokalista grupy Keelhaul. Echa Yakuzy na „Brain Tentacles” pobrzmiewają, ale to zdecydowanie inne projekty. Znacznie bliżej im do Fantômas, szczególnie w niemal grindcore’owym „The Spoiler”, ale i tak nie ulega wątpliwości, że opisywane trio to przy ekipie Pattona grzeczni chłopcy. Nie ma tu aż tylu zwrotów akcji czy totalnie obłąkanych momentów. To muzyka zamknięta w ramach, obszernych dość, ale jednak. Chciałoby się powiedzieć, że to produkt skrojony pod poszukującego mocnych wrażeń metalucha, co to przy słuchaniu się nie skrzywi, ewentualnie nieco zdziwi.
Punktem wyjścia była tutaj ostra, gitarowa muzyka. Na dokładkę trochę space rocka, trochę jazzu, trochę ambientu, ale w rozsądnych proporcjach. Jasne, instrumentarium jest nietypowe, struktury utworów też, ale tutaj aż chciałoby się zamieszać jeszcze bardziej tak, aby odciąć się od korzeni. Jest tutaj kilka świetnych momentów – na pewno kawałek „Cosmic Warriors Girth Curse”, w którym słychać i Swans, i Hawkwind i który nie pozwala się nudzić, bo dzieje się w nim sporo. Wyróżnić też należy „Sleestack Lightning” – dziwaczny, bardzo „free” utwór. Z drugiej strony mamy na przykład „Hand Of God” – tytuł jaki jest, każdy widzi, a muzyka wcale nie lepsza. Monotonny motyw rozciągnięty do czterech minut, bez ładu i składu, a przede wszystkim bez jakiegokolwiek pomysłu. „Fruitcake” ma tę zaletę, że jest krótszy, ale ta melodyjka à la zaklinacz węży przyprawia o ból głowy. To płyta nierówna, przez co średnia. Nie zachwyca, ale i nie nudzi. Trochę jakby się panowie muzycy w pewnym momencie przestraszyli, że ze swoją muzyką zaszli za daleko i trzeba ją nieco utemperować. Za dużo rozsądku, za mało szaleństwa.
Paweł Drabarek