
Rap niejedno ma imię. Oj, niejedno. Idzie w komercję, łączy pewne wysmakowanie z przystępnością i nośnością, smaga po uszach eksperymentalną formą, po mordzie daje uliczną szczerością, z której wychodzi niezwykła prostota, albo… stoi gdzieś pomiędzy, nie tyle nawet niezdecydowany, co raczej czerpiący z każdej gatunkowej odnogi po trochu. Takim właśnie połamańcem tkwiącym w rozkroku widzę „Basement Disco”. Rzecz jasna, patrząc na ten krążek z czysto formalnego punktu widzenia. Bo wyciąganie daleko idących wniosków jest, mimo wszystko, nie na miejscu – to ostatecznie „zaledwie” mała płyta i zjednoczenie sił, trampolina do czegoś większego i swego rodzaju… zachcianka.
Więcej