Life of Agony wróciło. Już po raz drugi. „Super” – rzekliby fani, „ale po co?” – odparliby nieprzychylni względem muzyki kwartetu słuchacze. Po kilkukrotnej lekturze „A Place Where There’s No More Pain” ciężko mi stwierdzić, która ze stron jest mi bliższa. Z jednej strony nigdy nie określałem się jako szalikowiec Life of Agony. Ponadto sceptycznie podchodzę do tych wszystkich powrotów „rockowych dinozaurów” na scenę. Nie żeby mnie obchodziło, czy jeden z drugim jest szczery, bo przecież nie o to chodzi. Problem leży w kwestii kompozycji. Jeżeli artysta przez kilka/kilkanaście lat dryfował sobie w oderwaniu od muzyki, zajmując się ciekawszymi rzeczami od gry w zespole, to dobra jakość nowego materiału wcale nie musi być oczywista, wręcz przeciwnie. Z drugiej strony „River Runs Red” zawsze wzbudzało u mnie uczucie, które zataczało znacznie szerszy krąg od jednorazowej sympatii na lato. Nie wiem, jak oceniać piąty album Life of Agony, zwyczajnie nie wiem. W głębi mojego umysłu zaciekle biją się oba ja, a ich zdanie o „A Place Where There’s No More Pain” jest skrajnie odmienne. Uznałem, że najlepszym pomysłem będzie chwilowe oddanie im głosu. Przed wami Łukasz-pesymista i Łukasz-optymista.
Więcej