Myrkur. Amalie Bruun. Zjawisko. Pojawienie się tego projektu, a w zasadzie uroczej Dunki, mieszkającej w USA i zafascynowanej norweskim black metalem było (jest?) jakimś tam świeżym powiewem na metalowej scenie. Choć czy na pewno metalowej? Wprawdzie Amalie kręci się wokół muzyków związanych z tą sceną, tworzy coś w rodzaju kultu, robi sobie zdjęcia z plecakiem w leśnych ostępach, zdejmował ją zresztą nadworny fotograf black metalu – Peter Beste, zaś jeśli chodzi o samą muzykę… cóż. O debiutanckiej ep-ce pisaliśmy: …pokłady sennych, zamulonych majaków, zderzone z szorstkimi ścianami gitar tworzą pewną, nową jakość, coś jakby Cocteau Twins na szatanistycznej ścieżce. Dzisiaj, kiedy znalezienie własnej drogi graniczy z cudem, trzeba przyznać, że duński projekt znajduje coś w rodzaju wyjścia z matni. Były duże nadzieje, które delikatnie ostudził pełnowymiarowy krążek „M” – Niby wszystko się zgadza, dużo się tu dzieje, nastroje zmieniają się jak w kalejdoskopie, ale… nie ma w tym wszystkim jakiegoś obrazoburczego podejścia do dźwięków, aroganckiego poprzestawiania wszystkiego do góry nogami. I w tym momencie zaczynam się zastanawiać, czy nie jest to wina przyjętej formuły – jednoosobowego zespołu, gdzie wynajęci muzycy realizują zamysły lidera. Może zabrakło zdrowej dyskusji i kłótni a zostało tylko rzemiosło? Dzisiaj, za sprawą koncertówki „Mausoleum” (nagranej oczywiście w norweskim mauzoleum Emanuela Vigelanda w Oslo…) mamy małe zamieszanie, bo Amalie postanowiła zadać nam kolejną zagwozdkę – zrealizowane z towarzyszeniem żeńskiego chóru, z rzadko pojawiającymi się partiami fortepianu wersje kilku kawałków z „M” plus kower Bathory uświadamiają nam dwa fakty. Po pierwsze – Amalie ma głos jak dzwon i potrafi go używać, po drugie – jeszcze bardziej niż przy okazji poprzedniej płyty, nie do końca wiadomo o co chodzi. Czy chce zostać mainstreamową wokalistką z alternatywnego środka stawki, czy może po tym skoku w bok wróci do hałaśliwych gitar i leśnych black metali? Czy może jeszcze czymś zaskoczy? Nie wiadomo. I to jest z jednej strony fajne, intrygujące, z drugiej pojawia się żal, że zamiast szlifować swój patent na łączenie – nie ukrywamy, że intrygujące – hałasu z klimatem, bawi się z nami niegrzecznie, zwodząc i plącząc tropy. Obiektywnie rzecz ujmując, „Mausoleum” jest przyjemny kawałek wokalistyki na światowym poziomie, przy okazji odkrywający duży potencjał kompozycyjny utworów z „M”, które obdarte z pełnej aranżacji nadal się bronią. Szefostwo Relapse bardzo w Amalie wierzy, a my czekamy na to, co będzie dalej…
Więcej