To nieprawda, że jestem psychofanem Lotto. Ja po prostu przechodziłem 2 lutego przez zupełny przypadek obok Pogłosu. No i tak wpadłem, z tragarzami. Przecież nie chodzi o to, żeby słuchać ciągle tego samego, jeśli jednak ktoś myśli, że skoro był na Lotto np. w Instytucie Audiowizualnym (listopad 2017), to zna ten zespół na wylot, znowu musi nieco zweryfikować pogląd.
Lotto, Warszawa, Pogłos, 02.02.2018r.
Przyznam, że pisałem o wspomnianym koncercie w tonacji euforycznej, określając jako transowe apogeum, jednak to w klubowym wystroju świetnego miejsca, jakim jest stołeczny Pogłos, muzycy jeszcze bardziej rozwinęli skrzydła i przejechali po wszystkich niczym izraelski czołg Merkava (nawiązanie nieprzypadkowe, wiadomo…). I znowu muszę przyznać, że to chyba najlepszy występ jaki widziałem, występ, który spełnił moje oczekiwania, ale też i nieco zaskoczył, co świadczy jedynie o tym, że Lotto cały czas mutuje, nabiera głębi i szuka nowych środków wyrazu, jednocześnie pozostając sobą. Najdoskonalszy trip tego składu? Pewnie tak… do następnego razu, oczywiście. Do rzeczy zatem. Lotto na pogłosowej scenie to była furia, zerwane struny i niszczona perkusja. To był prawdziwy, transowy noise, tyle, że nie było ani jednego, brutalnego riffu. To było finezyjne, ale jednocześnie na swój sposób wściekłe, barbarzyńskie wręcz.Precyzja krzyżowała się z amokiem, Łukasz jak zwykle zatopił się w generowaniu zgrzytających szumów, bawił się basem i prowadził dialog z Majkowskim, który tym razem był moim bohaterem – trzeba mieć żelazne jaja, by wytrzymać tyle minut grając finezyjnie dwa dźwięki i odmieniając je przez wszystkie, muzyczne przypadki. Swoją drogą, gitara basowa sprawdza się w tej konfiguracji lepiej niż kontrabas. No i Szpura, który stworzył własny, perkusyjny kanon, balansując między jazzowym feelingiem i morderczym, archetypicznym w formie transem. Niezmiennie fascynuje idealne porozumienie między muzykami, którzy nawet podczas totalnej rozpierduchy działali niczym jeden organizm. Słyszałem po raz kolejny utwory, które znowu zabrzmiały inaczej; w tych ramach zespół poszukuje nowych ścieżek, eksperymentując z brzmieniem, drażniąc słuchacza i nobilitując pozorny prymitywizm dźwięku do rangi sztuki wysokiej. Zaskakuje fakt, że bardzo często są to proste rozwiązania, pojedyncze dźwięki, które w rękach Szpury, Majkowskiego i Rychlickiego zaczynają się zmieniać, łudzą kolorami a po piętnastu minutach człowiek orientuje się, że to nadal tylko dwie, maniakalnie i precyzyjnie powtarzane figury. I to właśnie transparentność muzyki Lotto a nie formalne zawikłanie kładzie słuchacza na łopatki. A że przy tym zespół potrafi zabrzmieć bardziej agresywnie niż niejeden nojzowy skład fascynuje chyba najbardziej.
(Awatar to oczywiście kawałek ładnego plakaciwa autorstwa Michała Loby)
Arek Lerch
Zdjęcie: Arek Blomka